Prosto z rumuńskiej wsi trafiły do prostytucji. Według handlarzy Amsterdam był rajem. Ale dziewczyny były tam porzucane po pięć lub sześć na raz w posiadłości, po czym były wykorzystywane do kości. Tak wynika z dochodzenia przeprowadzonego przez Krajowy Departament Dochodzeń Kryminalnych w sprawie branży towarzyskiej.
Od teraz klienci odwiedzający prostytutkę będą musieli sami sprawdzić, czy jest ona zarejestrowana i czy ma ukończone 21 lat. Zostanie to uregulowane w nowej ustawie o prostytucji przegłosowanej przez Izbę Reprezentantów 22 marca. Prawdopodobnie powstanie telefoniczny punkt informacyjny, w którym prostytutki będą mogły sprawdzić szczegóły. Tym, którzy tego nie zrobią, grozi grzywna w wysokości 7600 euro, jeśli kobieta jest niepełnoletnia, zmuszana lub jest ofiarą wyzysku. Krytycy obawiają się, że prostytutki zaczną się ukrywać, ponieważ wiele kobiet nie chce, aby wszelkiego rodzaju organy dowiedziały się, że "działają w branży". Teraz wiedzą o tym głównie organy podatkowe. W przyszłości wszystkie firmy świadczące usługi seksualne będą musiały posiadać licencję. Obecnie wiele gmin nie ma nic wspólnego z firmami eskortowymi, więc widoczność (i kontrola) nadużyć jest niewielka.
"Czy ma duże reflektory? "Czy potrzebuje dużo ściany?" Te pytania były standardową praktyką rumuńskich handlarzy ludźmi, którzy oferowali prostytutki na rynek holenderski. Sprzedawali kobiety tak, jakby były samochodami. Jeśli zawierały "przyczepę", dziecko, prostytutka zarabiała mniej niż zwykłe dwa tysiące euro. Są to zawstydzające, jak dotąd nieznane szczegóły z dużego policyjnego śledztwa w sprawie handlu ludźmi w branży towarzyskiej. Eksperci od lat ostrzegają przed nadużyciami. Są one trudne do udowodnienia w tym mobilnym, nieuchwytnym sektorze. Teraz jednak im się to udało.
Handlarze rekrutowali młode kobiety na rumuńskiej wsi, w regionie Botosani. "Te dziewczyny zarabiają tam 200 euro miesięcznie. W Holandii dostaje się tyle za jeden wieczór pracy", mówi Pel Timmer, szef zespołu w Krajowym Departamencie Dochodzeń Kryminalnych. Prowadzi on śledztwo w sprawie gangu, które w styczniu doprowadziło do usunięcia strony Pleasure-escort z Amsterdamu.
Wkrótce kobiety odkryły, że ich marzenie było koszmarem, mówi detektyw Caroline, która woli nie podawać swojego nazwiska w gazecie. "Dziewczyny musiały pracować dla firm towarzyskich sześć, siedem dni w tygodniu, niezależnie od tego, czy miały okres, czy chorobę weneryczną. Jeśli wracały do domu w środku nocy i dzwonił klient, musiały wychodzić ponownie". Przywódcami holenderskiego oddziału organizacji byli Rumuni C.A. i Gheorge 0. Dorabiali oni w handlu samochodami, co było wygodną przykrywką podczas rozmów z dostawcami. A. i 0. zakwaterowali kobiety w domu w Amsterdamie, po pięć lub sześć naraz. Bardziej doświadczona prostytutka załatwiała pracę w firmach eskortowych.
To było piekło. Często była tam swego rodzaju strażniczka, prostytutka, która upewniała się, że wszyscy odbierają jej służbowy telefon", mówi Caroline. Dostawało się je także za rozmowy z dziewczynami z innych firm escortowych, potajemne wykonywanie osobistych połączeń przez telefon, ujawnianie miejsca pobytu i wchodzenie w relacje z rI12. Wykroczenie będzie kosztować od tysiąca do trzech tysięcy euro.
Każdy w domu mógłby cię zdradzić". Chociaż klient płacił 150 euro za godzinę, prosituee musiał przekazać 100 euro firmie towarzyskiej i kierowcy. Następnie alfonsi żądali 25 euro c Pozostawało tylko 25 euro na klienta Kwota ta obowiązkowo znikała we "wspólnej puli" domu, z której alfonsi płacili za jedzenie, napoje i prezerwatywy. Czasami kobietom zostawało niewiele na "grzywny".
Nadzieja na zarobienie dużo ble próżne, powiedział prokurator ner dziesięć Kate parku narodowego
"Obliczono, ile zarabiała dziewczyna w ciągu roku: tysiąc euro.
"Cindy", kobieta z życia
Dreszczyk emocji, pieniądze i wolność
Każdego dnia myśli o odejściu. Praca jako escort jest trudna i czasami niebezpieczna. Ale Cindy jest uzależniona od ekscytacji z jednej "randki w ciemno" po drugiej. Co ważniejsze, jest to jedyny sposób, w jaki może zarobić "bardzo dobrze powyżej średniego dochodu". Cindy (to moje robocze imię) sceptycznie odnosi się do nowego prawa dotyczącego prostytucji, które ma zapobiegać nadużyciom. "Klienci będą musieli sprawdzać, czy prostytutki mają licencję. Cóż, myślę, że żaden klient nie odrzuciłby mnie, gdybym jej nie miała. Patrzy tylko, czy mam ładne cycki". Trudno jest umówić się na wywiad z ofiarami handlu ludźmi w branży towarzyskiej. Są one zbyt przestraszone, aby rozmawiać z dziennikarzami lub nie są zainteresowane zainteresowaniem mediów. Zajmuje to dużo czasu i odstrasza klientów. W przypadku Cindy sytuacja wygląda inaczej. Nie jest ofiarą, ale chciałaby porozmawiać o sposobie, w jaki rząd radzi sobie z branżą i o swoich własnych intensywnych doświadczeniach.
"Jestem niezależnym operatorem eskorty, ponieważ chcę wybierać, kiedy odwiedzam klientów. Nie mam ochoty rezygnować z połowy moich dochodów. Jednak zawsze mam ze sobą kierowcę, który czeka na zewnątrz i może pomóc w razie potrzeby. Mamy stały układ: kiedy wchodzę do domu klienta, on dzwoni po pięciu minutach i pyta, czy wszystko jest w porządku. Czasami nie jest, bo regularnie mam klientów, którzy uciekają się do przemocy. Wtedy mogę użyć jakiegoś kodu, by dać mu znać, żeby był czujny, albo wkraczam szturmem. Naciskając przycisk na telefonie, mogę kazać mu podsłuchiwać". "W tej branży dzieje się wiele złego. Działają niewłaściwi przedsiębiorcy. Ale nie można ich powstrzymać przepisami, których nie można wyegzekwować, takimi jak obowiązkowa licencja na eskortę.
Ta praca jest bardzo lukratywna, kwalifikacje prawie nie są potrzebne. Wystarczy numer telefonu i ogłoszenie. W Internecie ludziom może ujść na sucho prawie wszystko". Sama posiada licencję na eskortę. "Mam własną stronę internetową, policja może mnie łatwiej znaleźć. Kiedy zagrozili mi grzywną, poddałam się. Musiałam wypełnić 40 stron formularzy i zapłacić 1700 euro za trzy lata. Rzekomo robią to, aby walczyć z nadużyciami, ale kiedy zaproponowałem, że przyjdę się z nimi spotkać, gmina nie chciała. To czysta grabież pieniędzy. Na szczęście mogę je zaoszczędzić: za godzinę eskorty dostaję 150 euro, czasem więcej. Pieniądze były powodem, dla którego zostałam prostytutką. Zawsze miałam bzika na punkcie seksu. Teraz jestem uzależniona od podniecenia. Trzeba mieć coś w zanadrzu, ale ta praca sprawia, że czuję, że żyję. W pracy biurowej zawsze wiesz z góry, że wrócisz do domu. Kiedy idę do klienta, nigdy tego nie wiem. Ciągle muszę przetrwać". Wielu mężczyzn ma dwie twarze. "Na początku są przyjaźni lub uprzejmi, ale podczas seksu ich testosteron przejmuje kontrolę, a potem zachowują się chamsko. Czasami krzyczę: "cześć, ja też tu jestem". Traktują mnie jak seks-lalkę, co źle wpływa na moją samoocenę. "Już cztery razy próbowałam rzucić pracę. Ale to jedyny sposób na zarobienie dobrych pieniędzy. Na szczęście mam wielu klientów, którzy wybierają mnie, ponieważ potrafię prowadzić rozmowę na jednym poziomie. Rezerwują mnie na kolację za 350 euro. Wtedy seks ma często drugorzędne znaczenie".