Okolica oblężona po sygnałach, że uprawa konopi indyjskich jest niemal powszechna od domu do domu, coś takiego jest rzadko spotykane. Mieszkańcy Hoensbroek Kasteelbuurt nie wiedzieli, co ich czeka, gdy 250 funkcjonariuszy policji zamknęło ich dzielnicę.
"Właśnie tam, w drewnianej szopie za naszym domem". Siedząc na ogrodzeniu parku przed domem rodziców przy Markgravenstraat, wskazuje miejsce, w którym policja znalazła to, czego szukała. Rośliny konopi, 17-letnia Ashley nie owija w bawełnę. "Mój tata jest już na posterunku policji, więc miał szkółkę z tyłu. Nie wiedziałam. Nigdy wcześniej o tym nie słyszałam, ale też rzadko bywam w domu". To musiała być niemiła niespodzianka? "Tak. Myśli pani, że śpi, bo nie musi iść do szkoły do południa, a tu proszę." Oczy młodego sąsiada pluły ogniem, gdy obserwował zabarwioną na niebiesko aktywność wokół stodoły. "Każdy powinien sam zdecydować, czy chce mieć przedszkole w swoim domu" - marudził.
Nie, nic na niego nie znaleźli, ale znaleźli na jego szwagierkę, kilka domów dalej. "Biedna kobieta, która nie mogła robić nic innego. Ponieważ nie może znaleźć pracy i nie ma nic innego. Teraz ona też jest ofiarą, podczas gdy państwo powinno dać komuś takiemu więcej pieniędzy". 25-letni Jan z sąsiedniej ulicy czuje to samo. Ubrany w poplamione, markowe ciuchy, nieogolony i z podkrążonymi oczami, wpatruje się z politowaniem w stale rosnącą stertę roślin na chodniku sąsiada. "Taka szkoda, były prawie wystarczająco wysokie, by zbierać plony" - mówi. Inspiruje go to do zaproponowania prawdziwej ustawy o prawach. "Gdyby państwo pozwoliło każdemu Holendrowi mieć w domu maksymalnie 100 roślin, przestępczość byłaby znacznie mniejsza.
"Sąsiedztwo prawie upadło sieć Enexis"
Wtedy nikt nie będzie musiał okradać nikogo innego za dychę". Wracając do rzeczywistości ponurego wtorku w październiku, Ashley może wzbudzić szczególne zainteresowanie policji 15 minut po tym, jak lamentował nad swoim snem. Po 15 minutach zostaje zabrany autobusem wymiaru sprawiedliwości wraz z matką. Nie on jeden. W sumie policja aresztowała osiemnastu mieszkańców Kasteelbuurt. Inne osiągnięcia: dziewiętnaście zlikwidowanych plantacji konopi, przejęcie 6,5 kg amfetaminy wraz ze składnikami oraz likwidacja nielegalnej kawiarni. Jest to efekt zakrojonej na szeroką skalę operacji przeprowadzonej w ciągu sześciu tygodni. "Postawienie na nogi 250 funkcjonariuszy w tym czasie to nie lada zadanie, coś takiego robi się tylko wtedy, gdy grozi poważna katastrofa", podkreślił burmistrz Heerlen Toine Gresel, który ogłosił zarządzenie nadzwyczajne. "Niechętnie ponosiłbym odpowiedzialność, gdyby wybuchł tu poważny pożar, ponieważ istniało realne ryzyko: zużycie energii w okolicy było tak bezprecedensowo wysokie, że groziło załamaniem sieci Enexis".
"Propozycja: każdy może mieć 100 roślin
A wysokie zużycie energii w dzielnicach robotniczych często oznacza tylko jedno: rośliny konopi na strychach i w stodołach. Przekonanie to wzrosło po pomiarach ciepła przeprowadzonych przez policję, która przeleciała nad Hoensbroek małym samolotem wyposażonym w specjalny sprzęt. A potem było wiele dziesiątek zgłoszeń na gorącą linię Zgłoś przestępstwo anonimowo. Doprowadziło to do wniosku, że 47 ze 128 gospodarstw domowych w dzielnicy było podejrzanych o posiadanie tajnego hobby ogrodniczego. Przekonanie wymiaru sprawiedliwości, policji i gminy Heerlen było niemożliwe do odrzucenia w zwykły dzień zbiórki konopi. Wiedzieli o tym w Kasteelbuurt. Kwadrans po ósmej cała okolica została zamknięta, a 47 lokali zostało jednocześnie zburzonych. Później tego samego ranka, delektując się ciężkim tytoniem, mieszkańcy nie mieli dobrego słowa do powiedzenia na temat pokazu siły: złość z powodu "kopania w moje drzwi, gdy mam w domu pięciotygodniową córkę", oburzenie z powodu "nalotu na moją chorą siostrę, która jest w środku na podtrzymaniu życia" i irytacja z powodu "tego policjanta, który nawet grzebie w mojej szafie". No i jest jeszcze coś takiego jak piętno sąsiedzkie. "Jak pan myśli, co powie pracodawca, gdy zobaczy, że pochodzę z ulicy, na której była taka przesadna akcja?", zastanawia się młody bezrobotny ojciec.
Skala akcji policyjnej może mieć urok Vinkenslag; ale opór mieszkańców w żaden sposób nie przypomina zawziętości, z jaką mieszkańcy obozu kempingowego w Maastricht bronili swojego terytorium. Atmosfera jest zrezygnowana, mieszkańcy spokojnie rozmawiają na ulicy, a od czasu do czasu jest nawet czas na żart z policją. I znów, być może nie jest to zaskakujące dla tych, którzy zdają sobie sprawę, że do akcji doszło częściowo na podstawie dziesiątek anonimowych wskazówek z samego sąsiedztwa. "Proszę spojrzeć na ten dach po drugiej stronie" - zwraca uwagę mężczyzna mieszkający w okolicy od wielu lat. "Został odnowiony po tym, jak kilka lat temu spłonął z powodu źle podłączonej instalacji. Dobrze, że niebezpieczne sytuacje są teraz rozwiązywane". Choć martwi się o swoje okna, nie chce, aby jego nazwisko znalazło się w gazecie. Jednak taka troska o wzajemne bezpieczeństwo nie jest jeszcze powszechna. Zapytano mieszkankę, czy jest zła na sąsiadów teraz, gdy odkryto potencjalny pożar w szopie. "Nie", brzmi niemal zaskoczona. "Nie wiedzieliśmy, prawda? A to, co nie wie, nie boli". Proszę zobaczyć, teraz Jan z Wingerdweg może rozmawiać z ludźmi w ten sposób. "Uprawa chwastów generuje pieniądze, które ponownie wydajemy", oferuje analizę mikroekonomiczną jako ostateczny argument. "W pubie na piwo, w V&D na ubrania i w Jumbo na artykuły spożywcze. Czy te firmy powinny czasem zbankrutować?"