Dyrektor regionalny Mark J. z Janssen de Jong Infra przerwał wczoraj milczenie. Darowizny? Tak. Przekupstwo? Nie, ponieważ nigdy nie żądał quid pro quo.
W wieku osiemnastu lat, w 1996 roku, Mark J. z Heerlen rozpoczął staż w Janssen de Jong Infra (JaJo) w Meerssen. "Wspaniały staż. Byłem wszędzie, wszystko było możliwe. Spędziłem tam czas mojego życia" - powiedział wczoraj trzem sędziom sądu w Den Bosch, gdzie toczył się jego proces o przekupstwo urzędników państwowych. Według wymiaru sprawiedliwości, robił to w latach 2004-2009, na stanowisku kierownika regionalnego, a później dyrektora regionalnego.
Mark J. milczał przed sądem w Maastricht, który wcześniej skazał go na 24 miesiące więzienia za przekupienie sześciu urzędników. Mark J. przemawiał przed sądem. Jego argumentacja opierała się na dwóch filarach: odpowiedzialnością za wszystko, co zrobił, obarczył przede wszystkim swojego bezpośredniego dyrektora Roba A. A siebie uznał za ofiarę kultury panującej w oddziale JaJo w Meerssen i ofiarę własnej dobroci, która zawsze - "nawet teraz" - chce pomagać ludziom. "Pracowałem w Janssen de Jong pod kierownictwem Roba A. przez wszystkie lata. Wiedział o wszystkim z wyprzedzeniem. Nigdy nie działałem z własnej inicjatywy". "Nigdy?" zapytał prawnik
Rob A. do Marka J.
"Najwyżej raz," przyznał. Mark J. szybko piął się po szczeblach kariery w JaJo. Według prokuratury, hojnie wręczał koperty z pieniędzmi urzędnikom, organizował remonty ich domów, naprawy samochodów. Zapłacił za prysznic macierzyński urzędnika okręgowego, zorganizował bilety na mecze piłki nożnej, sitodruk, miejsce do przechowywania, a nawet internet dla swoich urzędniczych relacji. "Tak po prostu wyszło.
Łatwo to powiedzieć, ale nie tak miało być. Jest Pan w ciągłym biegu. Stara się pan zdobyć pracę i ją utrzymać". Mark. J.: "Lubię pomagać ludziom i byłem w sytuacji, w której mogłem to robić. Nie miałem złych intencji, nie potrzebowaliśmy niczego w zamian". Wczoraj przyznał się do większości prezentów. Co sprawiło, że jego zeznania były zgodne z zeznaniami niektórych przekupionych urzędników i jego własnymi zeznaniami złożonymi w Państwowym Departamencie Śledczym. Ale kategorycznie zaprzeczył prawnie kluczowej części zarzutów, żądaniu quid pro quo. Mimo że jeden z urzędników powiedział o nim: "Mark często do pana mówi. Firma źle sobie radzi. Jeśli pan nam pomoże, my pomożemy panu". Mark J.: "To są jego słowa".